Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Sillan III.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O tak, wszyscy!
— Widać to po waszych koniach. Kiedy mieszkańcy Szibiri wyruszają w drogę, napychają zapewne swe kieszenie samem złotem?
Potakując na pytanie o bogactwie, Halef postąpił bardzo nierozważnie, mógł bowiem nasunąć przez to z łatwością tym ludziom myśl grabieży. Tym razem odparł roztropniej:
— Nie napychają ich sobie niczem, ponieważ kraj ten słynie z gościnności i nikt tam nie zwykł nosić przy sobie pieniędzy.
— Przecież każdą gościnność trzeba nagrodzić. Zapewne wożą ze sobą w takim razie kosztowności? Może perły, lub drogie kemienie?
— Drogie kamienie? Jakie kamienie mianowicie masz na myśli?
— Diamenty, rubiny, szmaragdy, turkusy...
Allah ’l Allah! Czy te kamienie nazywają się u was drogie?
— Naturalnie!
— Co za kraj! I co z was za naród!

75