Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Sillan III.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

siły zniesienie tej woni. Musiałem dowiedzieć się, kto strzelał i z jakiej przyczyny. Dlatego też, nie zachęcając Halefa, by poszedł za mną, skierowałem się ku miejscu, z którego poprzednio obserwowaliśmy okropną scenę. Mały, rzeźki Hadżi podążył jednak za mną krok w krok. Wszakże niedawno żadna siła ziemska nie zdołałaby go do tego zmusić; ale pozwolić mnie samemu narazić się na niebezpieczeństwo — tego nie mogło ścierpieć jego serce. Nie namawiałem go, chociaż byłbym z pewnością wolał, by pozostał na miejscu.
Gdy stanęliśmy na naszym poprzednim punkcie obserwacyjnym, nie było już widać nikogo. Ognie paliły się jeszcze, ale oświetlały tylko opuszczone stanowiska, zionące jeszcze trupim odorem; walały się jeszcze liczne szczątki trumien i zwłok, które nie zostały spalone, a to dlatego, że — jak strzały pozwalały przypuszczać — cały proceder musiał być nagle i przedwcześnie skończony. Ale kto mógł przeszkodzić tym ludziom, i z której strony strzelano?

121