Strona:Karol May - Sillan III.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nieznośny odór, a gdyśmy się zbliżyli tak, że rozumieliśmy każde wymówione słowo, smród był tak wielki, iż doznałem uczucia, jakoby wnętrzności moje wywracały się, a trzewia wydzierały. Musiałem, doprawdy, wszystkie siły zebrać, ażeby powstrzymać wybuch nurtującej mnie odrazy.
Na szczęście, wiatr odnosił precz najgrubszy zaduch, który w spokojnem powietrzu byłby całkiem legł na nas; postacie, które się poruszały w zmiennem świetle pełzających płomieni, miały wygląd szatanów, wydobywających z trumien duchy zmarłych, ażeby je wydać na potępienie. Były to, istotnie, trumny, które pokolei otwierano, często rozłamywano lub rozsadzano; były długie w kształcie mumij. Naliczyłem przeszło trzydziestu mężczyzn, którzy wykonywali tę straszliwą pracę w sposób, świadczący o wielkiej wprawie. Drzewo trumien rozszczepiano, aby mogło służyć za materjał palny; chusty i maty, które służyły za spowicie, rzucano również do ognia.
Najstraszliwszy okazał się widok tru-

112