Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i wrócił niedawno z miejscowości Steinriebsgrun, do której pojechał wczesnym rankiem. Oświadczył nam, że Wagnerowa jest prawdziwym aniołem dla swego ojca, że pielęgnuje go z niezwykłem oddaniem; dorzucił również, że zdaniem jego, ojciec długo nie pożyje i że z największym wysiłkiem trzymał się na wąskim siedzeniu sanek. O pobycie u Frania handlarz nic nie wiedział.
— Pochodzę z Graslitz, — ciągnął — byłbym ich tam zawiózł, ale musiałem tu pozostać, by pojechać do Hienrichgrun, i spędzić noc jutrzejszą w Neukirchen. Gdy nieznajoma dowiedziała się, że znam wszystkich mieszkańców Graslitz, zapytała o sprzedawcę instrumentów muzycznych, który jest krewnym jej ojca. Była pewna, że jest bogaty, i że będą mogli u niego zamieszkać. Niestety, spotkało ja rozczarowanie, gdyż jest to zwykły czeladnik, który w dodatku przepija cały swój zarobek. Dzięki nałogowi pijaństwa stracił pracę. Przed rokiem wywędrował z Graslitz niewiadomo dokąd.
— Nieznajomi ruszyli w dalszą drogę?
— Tak. Gospodarz nie chciał ich darmo trzymać, a pieniędzy nie mieli; ruszyli więc w dalszą drogę w przekonaniu, że spotkają poczciwych, litościwych ludzi. Może im się to uda, bo ludzie mieszkający samotnie są o wiele gościnniejsi od tych, którzy żyją gromadą.
— Wobec tego, że nadzieje odszukania krewnego zawiodły, wędrówka ich do Graslitz straciła właściwie sens. Czy mimo wszystko tam się udali?
— Tak.
— Zwykłą drogą?
— Wiem tylko, że mieli się trzymać rzekł Zwoda. Serce wprost pęka, gdy człowiek patrzy na taką nędzę. Chcą się przedostać aż do Bremy. Kto wie, czy się im to uda. W każdym razie starzec nie dożyje tego na pewno; podczas jazdy

86