Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zgoda, ruszamy w drogę! A więc nie gniewasz się już?
— Nie.
— Ani troszeczkę?
— Ani troszeczkę.
Podsunął mi piwo. któregośmy jeszcze nie tknęli, i rzekł:
— Pij, Safono!
— Dlaczegóż ty nie pijesz?
— Z wdzięczności rezygnuję dla ciebie ze swojej porcji.
— Dziękuję! Nie przyjmuję.
— Dlaczego?
— Widzę i czuję zdaleka, że piwo jest kwaśne.
— Tego nie czuję. Ale utopił się w niem karaluch, widzisz?
— Więc to jest przyczyna twej bezinteresownej wdzięczności?
— Tak. Nawet karalucha chciałem ci odstąpić. No, chodźmy!
Związawszy nasz pakunek, ruszyliśmy w drogę. Po niedługim czasie Falkenau znikło nam z oczu.
Wbrew przewidywaniom Frania, śnieg w nocy nie padał, więc chwilowo mieliśmy niezłą drogę. Do odległego o milę Gossengrun doszliśmy mniej więcej w przeciągu dwóch godzin. Tam po długich i starannych poszukiwaniach dowiedzieliśmy się, że ci, których szukamy, przybyli wczoraj około południa, i że jakiś litościwy handlarz bydła zabrał ich swym wózkiem do Bleistadt. Dostaliśmy się do tego miasteczka jeszcze w ciągu przedpołudnia, mimo iż śnieg tu był znacznie wyższy, niż w okolicy Falikenau.
Bleistadt jest niewielką osadą, więc szybko znaleźliśmy gospodę, przed którą stały sanie handlarza; wszedłszy do środka, zastaliśmy przy stole samego handlarza: nocował tu

85