Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

saniami, miałem wrażenie, że lada chwila ducha wyzionie. Córka mówiła, że ma przy sobie szyfkarty, ale jeżeli podróż będzie trwała równie wolno, jak teraz, termin ważności biletów może upłynąć.
Ta uwaga zaniepokoiła mnie bardzo. Nie mówiąc handlarzowi ani słowa, wyciągnąłem z kieszeni kopertę i otworzyłem ją, i sądzę, że postąpiłem słusznie. Szyfkarty były wystawione przez nowojorskiego agenta założonego przed rokiem towarzystwa transportowego „Bremer Lloyd“; podróż miała się rozpocząć z początkiem lutego. Eliza Wagner nie mogła o tem wiedzieć, gdyż tekst wypisany był po angielsku.
Ruszyliśmy w dalszą drogę, która szła pod górę wzdłuż rzeczki; była dosyć uciążliwa; zapadaliśmy w śnieg po kolana. Każdego spotkanego przechodnia zapytywaliśmy, czy nie widział tych biedaków. Okazało się, że nieszczęśliwi napróżno prosili kilkakrotnie o nocleg. Mieszkańcy tych stron są, albo byli wtedy tak biedni, że zimą ledwie co mieli do ust włożyć.
Nad wieczorem ujrzeliśmy mały, mizerny, napół rozwalony młyn; zniszczone koła były zamarznięte. Całość robiła wrażenie wielkiej nędzy. Okna chwiały się w ramach; tkwiły w nich zamiast szyb kawały papieru. Gdyśmy się do młyna zbliżyli, zerwał się z głębokiej zaspy śnieżnej stary, wychudzony pies; pod wpływem ochrypłego szczekania otworzyła się górna połowią okna. Ukazała się w niej twarz zniszczonej kobiety.
— Niech będzie pochwalony, mateczko! — rzekłem.
— Na wieki! — odparła. — Czego chcecie?
— Wyście młynarka?
— Nie, młyn oddawna nieczynny; wody w nim dosyć, ale pieniędzy mało. Wprowadziliśmy się tu, bo mieszkanie nic nie kosztuje. Jestem żoną posłańca, który załatwia interesy mieszkańcom Bleistatdt i Graslitz.

87