Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przystąpiliśmy z niezwykłem namaszczeniem do otworzenia pakietu. Leżały w nim kawały masła, sera, boczek wieprzowy, zwój kiełbasy, kilka kawałów ciasta z rodzynkami; oprócz tego znaleźliśmy jakieś flanelowe zawiniątko. Gdyśmy je otworzyli, wypadło na ziemię dziesięć nowusieńkich guldenów oraz kartka następującej treści:


Za wizytę waszą, moi kochani,
Przyjmijcie guldeny te w dani.
Szczerze przywiązany
Franio.


Przez dziesięć minut szaleliśmy z radości. Na różne propozycje Carpiona co do zużytkowania otrzymanej sumy, odparłem po ochłonięciu z pierwszego wrażenia:
— Nie wydamy tych pieniędzy — odłóżmy je!
— Co ty tam masz? — zapytał przyjaciel na widok skórzanego worka, który wyciągnąłem z pod kamizelki, gdzie leżał spokojnie na mem młodzieńczem sercu.
— To moja tajemna kasa; zdeponowałem w niej dwadzieścia talarów, które mi pozostały z honorarium. Wkładam jeszcze do niej dziesięć guldenów.
— Nie sądzisz, że jakiś włamywacz może się domyślić, iż nosisz przy sobie ten worek?
— Pod kamizelkę nikt się nie włamie. O to możesz być zupełnie spokojny! Słuchaj-no, czy wśród ciasta nie leży kawałek zapisanego papieru?
Carpio wyciągnął kartkę i przeczytał:
— Rymy moje wyjaśnią wam, dlaczego wam dałem na drogę ciasto z rodzynkami, a nie inne.
Dlaczego też Franio wciąż nawiązuje do ciasta? — zapytałem.

80