Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ach, o to właśnie niech pana głowa nie boli! — rzekł wesoło Franio. — Znam pewny środek, który pana do jutra rana uleczy. Musi go pan potknąć jeszcze dziś wieczorem.
— Cóżto takiego? — zapytał zaciekawiony Carpio.
— Cztery, lub pięć kawałków sernika.
— Sernika, sernika? — rzekł przyjaciel mój z przerażeniem. — Padnę trupem, jeżeli będę musiał sprawić żołądkowi ból przez zjedzenie choćby kawałka sernika.
— Jestem przekonany, że dawniej nie był pan przeciwnikiem tej potrawy.
— Dawniej a dziś, to nie to samo. Pan chyba zna łacińskie przysłowie o czasach i ludziach, którzy się zmieniają?
— Oczywiście! Saepe luet porci facinus porcellus adulti. Jeżeli pan dziś nic nie chce wziąć do ust, proszę mi przynajmniej pozwolić na pomyślenie o tem, by panu w drodze głód nie dokuczał. No, pójdę po papier, i wyrysuję wam plan drogi.
Naszkicowawszy plan, opisał jeszcze szczegółowo całą drogę, poczem udaliśmy się na spoczynek. Na górze zauważyłem, że półki, na której stały babki, niema już w pokoju. Nie zdziwiło mnie to, gdyż pokój sypialny nie jest odpowiedniem miejscem do przechowywania ciasta.
Carpio rezkł po chwili:
— Dobrze, że niema babek. Bez ich zapachu, który mi działa na nerwy, będę spał znacznie spokojniej.
Następnego ranka wypiliśmy po sziklance kawy, poczem gospodyni wniosła wielki pakiet, zawierający prowianty na drogę. Nie chcieliśmy przyjąć podarunku, gdyż mieliśmy wrażenie, że porcja jest zbyt duża. Ale opór okazał się wobec stanowczości gospodyni daremny. Franio wręczył nam kopertę z szyfkartami, oraz drugą jeszcze, mniejszą, i rzekł:

78