Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Może pan ma rację. A więc zdecydowaliście ruszyć za tymi ludźmi do Graslitz, mimo że się zachowali tak niewdzięcznie?
— Tak. To, co się panu wydaje niewdzięcznością, może być wynikiem przyczyn, nieznanych ani panu, ani nam. Zresztą, chcemy zażyć ruchu; zupełnie nam obojętne dokąd ruszymy. Biegnijmy więc do Graslitz!
— No, nie mówcie tylko o bieganiu. Śnieg zaczyna padać; gotów przez noc zasypać wszystkie drogi.
— To nas nie martwi. Jedyną naszą troską jest kwestia, czy zechce nam pan zawierzyć kopertę.
— Dlaczegóż nie? Mam do was zaufanie; jestem kontent, że się pozbędę papierów.
— Ruszamy więc jutro o świcie. Chyba znajdzie się ktoś, kto nam pokaże drogę?
— Z tem nie będzie wielkiego kłopotu. Pochodzę z Bleistadt, i znam drogę dokładnie. Przygotuję szkic na papierze; przyda się wam.
— Zrobione, postawione, przyjęte.
— Tylko powoli! — rzekł Carpio. — Postępujesz tak, jakgdybyś sam był na świecie. Decydujesz, co się ma stać, kierujesz się swojem widzimisię, nie pytając mnie wcale o zdanie. Tymczasem ja żyję jeszcze, czcigodna Safono!
— Wiem o tem. Sądziłem, że powinienem mówić sam, gdyż miałem wrażenie, że cię zatkało, i byłem przekonany, że zgodzisz się na wszystko, skoro chodzi o biednych, nieszczęśliwych ludzi, którzy zgubili dokumenty.
— Rozumie się samo przez się, że chciałbym im pomóc, lecz nie wiem, czy stan mój, spowodowany walką z głodem, pozwoli mi wyruszyć jutro w uciążliwą drogę.

77