Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Gdzież to?
— Na kiełbasie. Zapal światło. Aż do tej chwili utrzymam się. Krzesło przewróciło się.
Wisiał na kiełbasie! Rzekłem z uśmiechem:
— Czyż człowiek, któremu życie miłe, musi się koniecznie czepiać kiełbasy?
— Śpiesz się, bo sznur, choć poczwórny, gotów pęknąć!
— Co takiego? — zapytałem. — Kiełbasa jest umocowana na poczwórnym sznurze?
— Nie kiełbasa, lecz ja!
— Czy kiełbasa jeszcze wisi?
— Owszem, wisimy jeszcze oboje. Pomóż-że mi zejść!
Przy blasku świecy mogłem się teraz rozejrzeć w sytuacji. Wisiał istotnie na kiełbasie, albo raczej uwieszony obok kiełbasy. Pod nogami leżała rozciągnięta kołdra, na niej zaś przewrócone krzesło. Muszę tu podkreślić, że pokój nasz był wyższy, aniżeli zwyczajne chaty chłopskie, i że większość wśrubowanych haków utrzymałaby ciężar lamp. Na jednym z nich wisiała gruba kiełbasa serdelowa, którą sobie Carpio upatrzył. Na haku umocowany był poczwórny sznur, który Carpio trzymał w ręku; końce sznura przyjaciel mój umieścił pod ramionami.
Carpio był niezłym gimnastykiem; i temu tylko przypisać było można okoliczność, że wytrzymał tak długo w niezbyt wygodnej pozycji.
Ukląkłem, kazałem mu oprzeć się nogami o moje plecy. Po chwili zeskoczył na łóżko, popatrzył melancholijnie na sznur, który trzymał w ręku, i rzekł smętnie:
— Była największa i jakże ponętna! Lecz znów jestem na dole, a kiełbasa wisi po staremu.
— Złodzieju! Kiełbasiany łobuzie! Rabusiu szynek! Ostrzegałem cię przecież. Mogłeś połamać ręce i nogi! —

65