Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ofuknąłem go bardzo ostro, choć — wyznam to ze wstydem — śmiać mi się chciało serdecznie.
— Co mnie obchodzą nogi i ręce, gdy mam smutną pewność, że nocy dzisiejszej nie przeżyję.
— Taki jesteś głodny?
— Straszliwie! Zabrałeś mi łóżko, nad którem wznosiło się niebo podobne do przepełnionej po brzegi wędzarni, kazałeś mi spać z pustką nad głową. Na twoje łóżko wleźć nie mogłem, bo nie chciałem cię budzić; dlatego wyszukałem sobie pociemku kiełbasę, która wielkością i wyglądem odpowiada moim tajemnym celom. By stłumić najlżejszy szmer, podłożyłem kołdrę, a na niej ustawiłem krzesło. Niestety, to nie wystarczyło; nie mogąc odciąć kiełbasy, musiałem pomyśleć o zdjęciu jej z haka. W ciemnościach nie mogłem znaleźć dla krzesła oparcia, i w ten sposób...
— Trzeba było podłożyć kilka serników — rzuciłem.
— Milcz, bezduszny wodzu mongolski! — odparł. — Słowa twoje i zdradziecki pomysł, którego nie zapomnę, dowodzą, że pochodzisz od Tungurów lub Ostjaków. A więc, nie mogąc wdrapać się na górę, postanowiłem się wywindować. Jak ci wiadomo, noszę zwykle przy sobie kilka sznurów podróżnych.
— Sznurów podróżnych? Doskonałe określenie!
— Kpisz?
— Nie. Myślę tylko o węgierskich, rosyjskich i innych koniokradach, którzy zabierają na wyprawę sznury. Jakżeto więc było z temi sznurami podróżnemi, które należałoby nazwać kiełbasianemi?
— Ułożyłem je poczwórnie, aby się utrzymać, podwiązałem końce pod ramiona, gdyż, jak tego dowodzi praktyka w dziedzinie gimnastyki na rękach, człowiek jest w tem miej-

66