Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przyjaciel może jej ulec. Kocham cię bardziej, niż wszystkich innych ludzi, i właśnie dlatego chcę ci oszczędzić każdej pokusy.
— Więc dobrze, oszczędzaj i milcz! Dobranoc!
— Śpij spokojnie!
Po chwili zapytał:
— Nie śpisz jeszcze?
— Przeciwnie: śpię!
— Muszę ci jeszcze powiedzieć, co mi przed chwilą przyszło na myśl...
— Nie powinno ci nic na myśl przychodzić.. Chcę spać!
— To krótka historja...
— Wszystko mi jedno, czy krótka, czy długa, jeżeli mnie nie zostawisz w spokoju, ściągnę tę szynkę z sufitu i walnę cię nią po łbie.
— Uczyń to, droga Safono! Odkroję sobie kawałek, bom głodny niesłychanie. Głód stoi obok mnie jak zbrojny rycerz, i łazi po mym łóżku jak ryczący lew.
— No, skoro masz w łóżku ryczącego lwa, jestem uratowany.
— Uratowany? Co przez to rozumiesz?
— Zajęty dziką bestją, zostawisz mnie w spokoju.
— Jeżeli cię ryki nie zbudzą, śpij spokojnie. Nie będę cię więcej molestował.
Dotrzymał słowa. Zasnąłem, lecz po upływie jakiejś pół godziny zbudził mnie trwożny krzyk przyjaciela:
— Safono, Safono, zbudź się! Zbudź i ściągnij mnie nadół! Prędko!
Głos nie szedł od łóżka, lecz z innych rejonów; miałem wrażenie, że płynie z góry.
— Gdzież jesteś? — zapytałem.
— Wiszę tu na górze.

64