Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dobrze! Baw się teraz ze swoimi „sapienti“, a jutro rano pogadamy!
Obróciwszy się na pięcie, wyszła.
— Wszyscy święci! — westchnął, siadajac zpowrotem przy stole. — Podsłuchiwała, widziała i słyszała wszystko! Ten przeklęty otwór nad oknem! Jutro zabiję go najgrubszemi deskami.
Gospodyni nie zatrzasnęła za sobą drzwi, a tylko przymknęła. Stanąwszy pod niemi, usłyszała słowa małżonka. Wróciła więc do pokoju, podeszła do Frania i, oplótłszy go ramionami, rzekła serdecznie.
— Franiu znam deskę nieprawdopodobnej grubości. Masz ją przed swoją głową. Weź i zabij nią otwór; nie przebije jej ani wzrok, ani nawet kula armatnia. Człowieku, czy ty nie znasz własnej żony? Naprawdę, uważasz mnie za skąpego dusigrosza? Czy patrzę ci na palce, gdy wydajesz moje pieniądze? Czyż wszystko, co zarabiamy, nie jest naszą wspólną własnością? Nie mogę jednak nie informować się, kto mieszka w moim domu. A gdy urządzasz święto i rozdarowujesz moją garderobę, chcę być przy tem obecna, a przynajmniej zapytana o zdanie. Sama piekłam babkę, którą ofiarowałeś tym ludziom, sama wyhodowałam kiełbasę, bo świnia nie należała do najgrubszych i trzeba ją było dobrze karmić. Mam więc chyba prawo wiedzieć, co komu darowujesz! Na przyszłość nie powinieneś robić tego za mojemi plecami, zrozumiane? Nie sztuka dawać, trzeba także umieć oszczędzać. A teraz chodź tu, stary, poczciwy, dobry, rozrzutny mój studencie! Dam ci coś, co niegorzej powinno smakować od kiełbasy. Masz! Dobranoc.
Ujęła jego głowę w dłonie i ucałowała tak siarczyście, że mieliśmy wyrażenie, iż ktoś wystrzelił z dubeltówki. Potem wyszła, tym razem zamykając drzwi naprawdę. Małżo-

52