Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zdziwiona gospodyni zatrzymała się z początku pod drzwiami. Po chwili podeszła wolnym krokiem do męża.
— Cóż tu palisz Franeczku? — zapytała dziwnie przyjaznym tonem, którego znaczenia wówczas jeszcze nie znalem.
— Drzewko — odpowiedział równie uprzejmie.
— Dlaczegóż to?
— Bo jest Boże Narodzenie.
— Dla kogo?
— Dla mnie.
— Od kiedy?
— Od niedawna.
— No, no! Od niedawna... Świeczki spalone tylko do jednej czwartej, a przedtem nie miały połowy. Czemże to wytłumaczyć?
— To widocznie gatunek, który się wydłuża przy spalaniu.
— Gdybym znała ten gatunek, kupiłabym całą skrzynię! Przypuszczam jednak, że się dawne świece dopaliły i żeś powsadzał nowe — dla niepoznaki. Byłeś pewien, że, jak zwykle, już tu dziś nie wejdę. Mam rację, Franiu?
— Ależ tak, najzupełniejszą!
— Dobrze, że przynajmniej nie zaprzeczasz! A więc zapaliłeś choinkę dla siebie?
— Tak.
— Tylko dla siebie?
— Dla siebie i dla tych panów studentów.
— Nicbym przeciw temu nie miała, bo przecież sam byłeś studentem, z czego tak cieszyliśmy się wszyscy! A więc dla nikogo więcej nie zapaliłeś choinki?
— Dla nikogo.

50