Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakże się cieszę! Mówiąc szczerze, przyszłam tu raz jeszcze tylko dla tego wiersza. Wywarł na nas, a zwłaszcza na ojcu, głębokie wrażenie. Poprosili wydaje mi się, że napisał go pan właśnie dla nas. Chciałabym mieć go zawsze przy sobie — czy nie byłby pan łaskaw podyktować mi tego wiersza?
Ostatnie słowa zwrócone były do Carpiona, który już wyciągnął notes. Mówiłem, że w owym czasie wszyscy koledzy nosili mój utwór przy sobie; Carpio pozostał wierny temu szkolnemu zwyczajowi. Wyrwał kartkę z notesu i, podając ją ruchem okrągłym, pół-gentlemańskim, właściwym młodym studentom, rzekł:
— Umiem wiersz napamięć, niech więc pani weźmie ten odpis, a mnie zostawi głowę, w której wiersz mieszka stale.
Słowa te dowodziły, że Carpio rozumie, iż głowa jego nie na wiele przydałaby się kobiecie.
Przyjęła podarunek bez wahania, a sposób, w jaki to uczyniła i podziękowała, utwierdził nas w przekonaniu, że przeszłe jej życie wyglądało inaczej, niż obecne.
Carpio był do głębi wzruszony. Oświadczył w ścisłej dyskrecji, że oprócz wiersza może będzie jej mógł wyświadczyć jeszcze jakąś przysługę.
Gdym spojrzał nań pytającym wzrokiem, zapalił cygaro i zaczął opowiadać o Krzysztofie Kolumbie i Amerigo Vespucci. Z uroczystą dokładnością przebiegł okres od końca piętnastego wieku do drugiej połowy dziewiętnastego, nie opuszczając niczego, co się w tym czasie zdarzyło w Ameryce; potem zaczął mówić o jakimś tajemniczym krewnym, wreszcie wypuścił trzy pociski, na które oddawna czekałem: Eldorado, milioner, spadkobierca generalny. Przygotowawczy grunt, zaproponował, czyby nie przyjęła listu polecającego do tego krewnego.

48