Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Perswazje moje przekonały go i uspokoiły.
Poczciwcy Franio przeszedł w drodze asocjacji pojęć od papieru do cygar. Wziąłem jedno, prosząc Carpiona, by się chwilowo wstrzymał od palenia. Przyjaciel podniósł pogardliwie górną wargę i nie raczył nawet odpowiedzieć. Zato z niezwykłą serdecznością zwrócił się do gospodarza, obiecując mu że przybędziemy tu na ferje wielkanocne i przemycimy dla niego cygara. Usłyszawszy to, Franio oblizał się i rzekł:
— Hm! Przemycone mają specjalny smak! Pan się zna na kontrabandzie?
— Ależ tak, świetnie! — odparł Carpio z miną człowieka, który przemycił setki wagonów. — I tym razem przeszmuglowaliśmy pewien transporcik.
— Naprawdę? Gdzieście go wyładowali?
— Niedaleko Eger. Pierwszego wieczora po przebyciu słupów granicznych.
— U kogo?
— Tajemnica urzędowa.
— Dużo?
— Myślę!
— W jaki sposób udało się wam to uczynić?
— W sposób bardzo, bardzo...
Kapitan przemytników Carpio zaczął się w tem miejscu jąkać. Pośpieszyłem mu więc na pomoc:
— W sposób bardzo mało skomplikowany, związany ściśle z jego paszportem.
— Dużo było towaru?
— Cztery.
— Cztery tysiące, czy cztery centnary?
— Nie przemycaliśmy tysiącami ani centnarami; zwracamy tylko uwagę na gatunek, a był on przedni, jak naprzykład mąka węgierska 0000. Jeżeli podczas feryj wielkanoc-

46