Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czaniem ilości mieszkańców, miast i miasteczek zamorskiej krainy.
— Córka okazywała ojcu w zruszającą troskliwość, chłopak oddawał mu ze swego talerza każdy najlepszy kąsek. Starzec był szalenie osłabiony. Nogi się pod nim uginały, trzeba go było karmić jak dziecko. Pił chętnie wino, ale nie jadł prawie nic. Widać było, że przedewszystkiem potrzebuje spokoju i snu. Patrzącemu na wychudzoną straszliwie twarz mimowoli narzucało się poczucie, że sen jego wkrótce zmieni się w wieczny.
Kobieta modliła się długo przed jedzeniem; nie ulegało wątpliwości, że nie czyni tego ze względu na nas, lecz że modlitwa ta wyrosła z przyzwyczajenia i głębokiej wiary. Skończywszy wieczerzę, pomodliła się znowu, poczem zwróciła się do gospodarza z prośbą, by pozwolił jej ułożyć ojca do snu. Starzec sprzeciwił się ruchem głowy i rzekł zmęczonym, bezdźwięcznym głosem:
— Pozwól mi jeszcze posiedzieć, droga córko. Wędrowaliśmy wśród śnieżnej zawiei, gdy wszędzie w ciepłych pokojach płonęły choinki. Szliśmy dalej i dalej, z jednego miejsca na drugie, nie mogliśmy radować się wraz z innymi. Nie mogłem zapalić wam drzewka, ani nic podarować, marzliście i głodowali w świąteczne dni Narodzenia Bożego. Nie chcąc was zasmucić widokiem łez, tłumiłem je w sobie. Tutaj dopiero czuję się dobrze, tu nas przyjęto życzliwie; nie marzniemy, nie odczuwamy głodu; tu święcić będziemy Narodzenie Boże!
Słowa te przerywał suchy, dręczący kaszel. Wypowiedziawszy je, starzec złożył ręce i zaczął szeptać słowa modlitwy. Córka również złożyła ręce i wśród łkań powtarzała modlitwę za starcem. Chłopiec zagryzł wargi, i patrzył na nas

38