Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/456

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Domyślam się treści twych pytań; nie potrzebujesz ich wypowiadać. Przemyślałem gruntownie całą sprawę. Pod jednym, jedynym względem jestem niezdecydowany, i zapytam brata Szarlih o radę.
— Zgaduję, o co ci chodzi.
Uff! Old Shatterhand i Winnetou nie mogą ukryć przed sobą żadnej ze swych myśli.
— Tak. Jesteśmy jednem ciałem i jedną duszą, zaklętą w dwie osoby. Powiem ci, o czem myslałeś: o zachowaniu tajemnicy finding-holu Indjan plemienia Panaka.
Uff, masz rację. Piątka bladych twarzy, która się tam teraz znajduje, zna ją już; jedynie śmierć ich może uratować tajemnicę. Czy mamy prawo zabić Carpia i jego wuja? Nie! Czy wolno nam pozbawić życia Cornera, Shepparda i Egglego?
— Nie.
— Nie możemy tego uczynić, gdyż nie dokonali wobec nas przestępstwa, które, wedle przyjętych przez nas zasad, zasługuje na karę śmierci.
— Hm. Moglibyśmy pomścić śmierć Welleya. Ale jak udowodnić, że są sprawcami zbrodni? Jeżeli prócz nas nie znajdzie się żaden sędzia, będziemy musieli puścić ich wolno. A jeżeli nie ukaramy ich śmiercią, powrócą znowu.
Uff! Powrócą, by zabrać złoto. Nie jest już ono pewne w tym finding-holu.
— A dużo go tam?
Odwrócił się zwinnym ruchem i spojrzał na mnie niebieskiemi, ciemnemi oczyma, jakby chciał wzrokiem dotrzeć do dna duszy. Potem uśmiechnął się łagodnie i rzekł:

448