Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/457

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, żaden z nas nie potrafi ukryć przed drugim swych myśli. Mój brat Szarlih chciałby kogoś uszczęśliwić1, prawda?
— Tak.
— Sam nie potrzebuje złota.
— Nie. Przyrzekłem ci to kiedyś i dotrzymam słowa. Nie chcę zawdzięczać swego mienia żadnemu finding-holowi, lecz rzetelnej pracy, która przynosi błogosławieństwo. Wszystkie dotychczas odkryte placery, były dla prawdziwych poszukiwaczy jedynie „deadly dust” — pokładami „śmiertelnego pyłu” — jak je słusznie zwykłeś nazywać. Pył ten traci swe niszczące właściwości dopiero w trzecich, czwartych rękach; nie chcę więc być pierwszą ręką. Mam jednak nadzieję, że jako podarunek utraciłby szkodliwe cechy. Brat mój Winnetou nie potrzebuje tego finding-holu dla siebie. Oprócz tego miejsca zna szereg innych, w których w razie potrzeby znajdzie całą masę nuggetów.
Przez chwilę patrzył przed siebie, pogrążony w głębokiem milczeniu. Potem rzekł:
— Nie jest tego wiele, ale zawsze jeszcze sporo. Panakowie, do których dawniej należały te okolice, musieli się również dowiedzieć, że pokazywanie złota bladym twarzom przynosi nieszczęście. Przy pomocy żółtego metalu chcieli sobie kupić pomoc białych strzelców, ale odpłacono im niewdzięcznością i zdradzono ich. Zabrali stąd wielkie masy złota, by je darować bladym sprzymierzeńcom. W zezultacie sprzymierzeńcy ci poddali ich straszliwym torturom, chcąc zmusić, by pod wpływem bólu wskazali kryjówkę. Zginęli jak bohaterowie, nie powiedziawszy ani słowa. Obecnie pozostały tylko szczątki dawnych skarbów.

449