Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/453

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

można było znaleźć miejsca, z którego wypływał, gdyż nad pieniącą się strugą wody leżała wielka kupa kamieni. Zsiadłem z konia, by się przekonać, jak się sytuacja przedstawia. Przypuszczenia moje okazały się słuszne. Kłoś umyślnie utworzył wał z kamieni, by uniemożliwić przedostanie się przez szczelinę. Weszliśmy do wody i usunęliśmy kamienną przeszkodę; teraz droga była wolna. Z początku mógł się na niej zmieścić najwyżej jeden jeździec, trzeba więc było inaczej osiodłać juczne konie. Po jakimś czasie szczelina stała się szersza i wygodna, wreszcie ku naszemu zdumieniu zamieniła się w szeroką, okrągłą kotlinę skalną; woda płynęła przez nią spokojnie srebrzystą wstęgą. Wypływała z wąskiej szczeliny; chcąc się przez nią przedostać, trzeba było uklęknąć. Okazało się, że natrafiliśmy na całą sieć szczelin, przepaści i kotlin.
Wiatr nie miał tu dostępu; mimo płynącej wody, temperatura była bardzo łagodna. Dokoła rosło kilka krzewów, ziemia pokryta była soczystą, zieloną trawą, do której dorwały się nasze konie. Najbardziej pożądaną niespodzianką były dla nas stosy polan. Ktoś nagromadził je tu przed kilkoma dziesiątkami lat. Dużo czasu musiało upłynąć od chwili, w której zagaszono ostatnie ognisko. Rozpaliwszy ogień, usiedliśmy dokoła, zawinąwszy się w koce. Nie powiedziałem, oczywiście, co mi oświadczył Winnetou. Byłem bardzo ciekaw, dlaczego, i poco wyruszył na samotną wyprawę.
Po jakichś trzech godzinach zjawił się w szczelinie. Sam fakt, że przedostał się przez nią na koniu mimo panujących ciemności, był czemś niezwykłem. Jeszcze dziwniejsza, że potrafił w mroku nocy przedrzeć się

445