Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/445

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zek zakomunikować mu, co mi polecono. Dokąd ruszył wśród ciemnej nocy? Winnetou powiedział mu dziś po południu, że Szoszoni maszerują wzdłuż Marsh-creeku, — ale z pewnością już ich tam niema! Postąpił jak chłopak, który w pasji wykrzykuje; tatusiowi na złość, niech mi uszy zmarzną!
Pod wpływem niemiłej sceny siedzieliśmy przy, ognisku w głębokiem milczeniu; po chwili ustaliliśmy porządek wart. Sannel rzekł:
— Ależ, messurs, jakże można iść teraz spać! Jeżeli o mnie chodzi, to jestem przekonany, że nie zmrużę oka, zanim się dowiem, co mnie czeka jutro.
— Jakto jutro? — zapytałem.
— Pojadę z wami. Ale dokąd? Pocoście sprowadzili tych pięcu Szoszonów, poco te juczne zwierzęta?
Winnetou odpowiedział:
— Wytłumaczę to Amorowi Sannelowi w kilku słowach. Jedziemy do Fremonts Peaku, niewiadomo jednak na jak długo. Jeżeli zaskoczą nas śnieżyce, trzeba będzie pozostać w górach. Dlatego Winnetou postarał się o ekwipunek. Konie są obładowane kocami i żywnością. Skoro dostaniemy się na szczyt, Szoszoni wrócą i ukryją konie w bezpiecznem miejscu; to rzecz konieczna, gdyż pod olbrzymią kołdrą śniegu zwierzęta pozdychałyby z głodu.
— Ładne widoki! Wszystko tak mądrze przewidziane! Jedyna pociecha, że przypuszczenia nie muszą się sprawdzić w całości. Możemy dostać się na szczyt znacznie prędzej, niż przypuszczamy. Jestem gotów współdziałać z wami; wolałbym jednak nie tonąć w śnieżnych zaspach z powodu kilku łotrów. Nie jestem niedźwiedziem polarnym. No, trzeba to przespać. Dobranoc, messurs!
Zawiąwszy się w koc, zasnął po chwili; reszta, z wy-

437