Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/443

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakto?
— Jakonpi-Topa obiecał mi, że zwróci panu wolność i odda skóry; mam pana sprowadzić, skoro się tylko okaże, że winowajcami są Krwawi Indjanie.
— I pan w naiwności swej wierzy, że obietnica zostanie spełniona?
— Tak. Jestem tak naiwny!
— Żal mi pana! Przypuszczałem, że ma pan więcej rozumu. Mam wrażenie, że pan należy do tego typu sławnych ludzi, którzy niesłychanie tracą prz bliższem poznaniu.
— Może, choć nic mi o tem niewiadomo.
— Ależ tak! Pański bogobojny, cnotliwy sposób myślenia wcale nie odpowiada obrazowi, który malowała mi wyobraźnia. Ta czułostkowa...
Musiał przerwać, gdyż Winnetou zaczął z taką siłą walić w ognisko wyrwanym z zarośli prętem, że powstał słup iskier.
— Uff! — rzekł. — Brat mój Szarlih zasługuje w zupełności na imię Old Shatterhanda. Howgh!
Po tych słowach rzucił pręt Stillerowi w twarz i odwrócił się od niego. Skarcony Stiller odpowiedział wzburzonym głosem;
— Uważam to uderzenie za obelgę. Nazywają mnie Nana-po; to chyba wystarczy, bym miał prawo do własnego zdania. Nie wiem, kim był Old Shatterhand w swej ojczyźnie; w każdym razie jestem pewien, że nie był tym, kim ja byłem. Nie przywykłem do tego, by mnie ktoś pouczał, co wolno czynić, a czego nie wolno!
Obrzucił całe koło wyzywającem spojrzeniem. Nikt nie odpowiedział.

435