Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/441

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wpobliżu niema nikogo — rzekł Winnetou. — Będziemy mogli rozpalić większe ognisko na lepszem miejscu i usiąść dokoła niego, by się ogrzać, bo noc będzie dziś niezwykle chłodna.
Indsmani poszli po drzewo; mimo panujących ciemności przynieśli po jakimś czasie mnóstwo paliwa. Na polance, otoczonej ze wszystkich stron krzakami, rozpalono nowe ognisko. Umieściwszy konie w wygodnem miejscu, rozłożyliśmy się dokoła ognia. Winnetou rzucił mi pytające spojrzenie. Zrozumiałem je odrazu i opowiedziałem pokrótce, co zaszło od chwili, gdym się na swoje nieszczęście wraz z Carpiem i Rostem nad Rzeką Mięsną dostał w ręce Krwawych Indjan. Słuchano mnie z wielkiem zainteresowaniem. Gdym skończył, Stiller przerwał dotychczasowe milczenie i zapytał:
— Sir! W takim razie pokazało się, że śmierć sześciu Gawronów nie z naszej nastąpiła winy?
— Jeszcze niezupełnie — odparłem. Winnetou wykrył to, ale Jakonpi-Topa chce dowodów i dlatego wysłał gońców celem zbadania miejsca.
— Nie wątpię, że się przekonają, iż winnymi są Krwawi Indjanie. Mam nadzieję, że nikt w St. Louis nie będzie tak naiwny, by im posłać 365 strzelb.
— Cóźto za strzelby? — zapytałem, udając nieświadomość.
— Wódz Kikatsów napisał do mojej żony list, który musiałem podpisać. Oświadczył w nim, że wyda mnie za tyle strzelb, ile rok ma dni.
— Czy będzie go mogła odczytać?
— Nie. Przypuszczam, że w całem St. Louis nikt tego nie potrafi, i jedynie dlatego podpisałem go. Gdyby żądanie wodza spełniono, zabrałby strzelby, a ja za-

433