Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/439

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szego rozstania. Czas mijał bardzo szybko; nad wieczorem ujrzeliśmy kontury pasma Fremonts Butte. Dotarłszy do ujścia Silver Creek do New Forku tuż przed zapadnięciem zmroku, wyszukaliśmy odpowiednie miejsce dla rozbicia obozu. Tymczasem ściemniło się zupełnie.
Nigdzie, w żadnej sytuacji, czas nie upływa tak miło, jak w głuchej puszczy leśnej, gdy ludzie, którzy coś przeżyli, zaczynają opowiadać sobie o swych przygodach. Takie leśne biwaki zastępują westmanowi gazety; może dowiedzeć się wtedy niejednej ciekawej nowinki, a przytem ma sposobność do wygadania się. Dzisiejszego wieczora panowała jednak zupełna cisza. Sannel nagadał się dosyta po drodze. Stiller był naogół milczący, poprzestając na kilku słowach niezbędnych. Czułem, że jest niezadowolony z udzielonej przeze mnie nauczki należał widocznie do ludzi, którzy niełatwo zapominają urazy i nie znoszą, by się ktokolwiek sprzeciwił. Ta cecha charakteru zaciążyła z pewnością niefortunnie na ukształtowaniu się jego przeszłości. Człowiekowi, który nie chce, lub nie może słuchać nauk i odnosi się lekceważąco do zdań innych, zbywa zwykle na elastyczności, koniecznej do przeciwstawienia się ciężkim próbom losu. Z głębi serca pragnął podobno zobaczyć Winnetou i mnie; gdy sposobność się nadarzyła, zachował się zaciekle i ponuro! Jeżeli użyłem w rozmowie zbyt szorstkiego tonu, jego to wina! Nigdy w życiu nie pozwoliłem i nie pozwolę nikomu dotykać Boga, który jest dla mnie największą świętością. Odrazu przy pierwszej próbie chciałem mu pokazać, że skierował słowa pod fałszywym adresem. Uważałem i uważam to do dziś za obowiązek.
Siedzieliśmy więc w milczeniu, czekając na przybycie Apacza. Blask, padający od ogniska, oświetlał drogę,

431