Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/437

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

razie była z pewnością mowa o konkursie strzeleckim w Weston! Kimże jest ta druga blada twarz?
— Nana-po! — odparłem.
Uff!
Obrzucił Stillera badawczemu spojrzeniem, potem, nie mówiąc doń ani słowa, zwrócił się znowu do mnie:
— Brat mój nie przebywa już z Upsarokami? Widzę ślad, po którym jedzie. Carpia niema? Uwięzione blade twarze zbiegły?
— Tak. Carpio wpadł im w ręce zabrali go.
— A więc ruszyli do finding-holu. Czy to dawne ślady?
Schyliwszy się, by je obejrzeć, ciągnął dalej:
— Potrzebujemy jeszcze ludzi; postaram się o nich. Wódz Szoszonów, Avaht-Niah, bawi również u swych wojowników. Ciągną od strony Marsh Creeku. Niechaj bracia moi jadą dalej za temi śladami. Jeżeli wieczorem zatrzymają się u ujścia Silver Creeku do New Forku, dogonię ich. Brat Szarlih otrzyma zpowrotem swą broń.
Oddawszy mi strzelby, zawrócił konia i pognał jak wicher.
— Nadzwyczajny człowiek! — zawołał Stiller z podziwem.
Ruszyliśmy w dalszą drogę. Spojrzenia nasze błądziły za Apaczem tak długo, dopóki nie zniknął na dalekim horyzoncie.
Jakże często w życiu podziwiałem tę olbrzymią potęgę, która z nieznanych nam podstaw i przyczyn wyciąga konsekwencje i wnioski, niespodziewane dla nas, wskutek niemożności dopatrzenia się wewnętrznego związku przyczynowego! Ludzie przeciętni nazywają tę potęgę przypadkiem. Jest to metoda uproszczona, nie wymaga

429