Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Innua-Nehma pamięta zapewne, o czem mówiliśmy nad Rzeką Mięsną, gdym oprzytomniał po uderzeniu kolbą. Prawda?
Nie odpowiedział.
— Oświadczyłem Petehowi, że zostanę jego jeńcem tak długo, dopóki mi się będzie podobało. Wyśmiał mnie. Odpowiedziałem na to: — „Chętnie pozostanę u was przez czas jakiś, jestem bowiem ciekaw, jaką zrobisz minę, gdy się z tobą pożegnam wbrew twej woli”. Odpowiedział na to, żem postradał zmysły. Przyszedł czas, w którym podoba mi się odejść. Jutro rano odjeżdżam. Czy Peteh może mnie zatrzymać? Cóż się stało z jego zręcznością, dzielnością i siłą? Jeżeli nie umrze od rany, powinien umrzeć ze wstydu, że się tak ośmieszył. Odchodzę, nie żegnając się z nim, nie chcę bowiem oglądać jego smutnej twarzy; twoja głupia mina wystarczy mi!
Uff! Miej się na baczności! — wybuchnął.
— Grozisz mi? Pshaw! Jesteście zwyczajnymi głupcami; nie przelęknie się was ani mały chłopak, ani stara squaw. Cała wasza wrzekoma mądrość okaże się wkrótce zwyczajną blagą. Nie zapomnijcie wtedy o Old Shatterhandzie, któremu to zawdzięczacie. Howgh!
Po tych słowach odszedłem.
Jako wolny człowiek spożyłem wieczerzę w towarzystwie wodza; potem udałem się do naszego szałasu, by się wcześnie położyć, gdyż następnego dnia mieliśmy o świcie wyruszyć. Droga do Little Sandy Creek była mi znana. Przypuszczałem więc, że dogonimy Cornera i jego towarzyszów. Obok mnie leżał Rost. Martwił się i gryzł bardzo z porwania Carpia, równocześnie rozpierała go radość, że odzyskaliśmy wolność. Wściekał się na Peteha za odrzucenie pomocy.

418