Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/423

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stanowiska. Gdzież się podział Carpio? Czyżby go spotkało nowe nieszczęście? Może go porwali? Ogarnęła mnie śmiertelna trwoga. Pobiegłem co tchu do naszego szałasu, odwiązałem konia i wskoczyłem na siodło. Nie ulegało wątpliwości, że zbiegowie szukali osłony w sąsiednim lesie.
Ruszyłem tam w pełnym galopie. Nikt mnie nie zauważył, teren pojedynku leżał bowiem po drugiej stronie obozu. Nie chciałem wszczynać hałasu w obawie, że wszyscy czerwoni zbiegną się i pozacierają ślady, zostawione przez zbiegów. Naprzód natrafiłem na ślad dwóch jeźdźców. Prekonawszy się, że to ślady wodza Kikatsów i moje, — pozostały po naszej jeździe, by wypróbować tomahawki, — ruszyłem w dalszą drogę. Po jakimś czasie natrafiłem na dalsze ślady. Zsiadłem z konia i zacząłem je badać. Były to ślady pięciu par kopyt końskich z przed pół godziny. Na Boga, te łotry uprowadziły mego Carpia!
Wróciłem pędem do obozu i wszcząłem alarm. Powstało niesłychane zamieszanie; z największym trudem udało mi się uspokoić wzburzonych Indjan. Wódz Kikatsów ogłosił natychmiast, że wyrzuca niewiernego wartownika poza nawias plemienia; niestety, zarządzenie to nie zwracało mi Carpia! Jakonpi-Topa był tak zaskoczony, że w pierwszej chwili nie wiedział, co czynić. Zwróciłem się do niego:
— Chodzi przedewszystkiem o dwie sprawy: Nie możemy ich, niestety, ścigać, gdyż słońce chyli się już ku zachodowi; musimy tylko ustalić jeszcze dzisiaj, jaki kierunek obrali, oddaliwszy się z obozu. Pojadę ich śla-

415