Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/414

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Peteh był na to zbyt niecerpliwy. Przy ostatniem słowie zerwał się na równe nogi, doskoczył do mnie błyskawicznym ruchem, zamachnął się do śmiertelnego ciosu i przechybił się ku ziemi, ponieważ pochybiłem się równie błyskawicznym ruche.m Topór wodza przeszył powietrze, ja zaś trąciłem go plecami w nogę. Uderzenie było tak mocne, że Peteh zwalił się jak kłoda. Zanim spróbował postać, walnąłem go dwukrotnie pięścią w ciemię, tak, że nie mógł nawet marzyć o podniesieniu się. Następnie wyszedłem z koła, wróciłem na dawne miejsce i, nie mówiąc słowa, usiadłem.
Zapanowała ta sama grobowa cisza, co przed chwilą. Czerwoni nie mogli się jeszcze oswoić z faktem, że cała walka trwała nie dłużej, niż minutę. Indjanie są bowiem przyzwyczajeni do przeciągania pojedynku, będącego dla nich czemś w rodzaju smakołyku, którym należy się delektować powoli i gruntownie. Gdy się przekonali, że Peteh leży nieruchomo, dali swemu uznaniu głośny wyraz: Krwawi Indjanie milczeli, jak zaklęci.
Jakonpi-Topa wstał, przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu i rzekł:
Uff! Przecież to nie była wcale walka na tomahawki!
— Czy jest nieważna?
— Skądże znowu! Powinna się właściwie liczyć potrójnie, gdyż niewidziana to rzecz, by jakikolwiek wojownik bronił się w ten sposób przed atakiem topora.
Pshaw! Wódz Krwawych Indjan jest wprawdzie mocny w gębie, ale słaby we wszystkiem innem. Nie warto nawet mówić o nim!
— Tak, kto w ten sposób przemawia pięściami, jak ty, nie potrzebuje tracić słów napróżno!

406