Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/413

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciu stóp; nie wolno go było przekroczyć, ale w ramach tego koła mogliśmy się zwobodnie poruszać. I uderzenia i rzuty były dozwolone.
Możliwość rzutów stwarzała sytuację niezwykle niebezpieazną. Niech czytelnicy wyobrażą sobie na chwilę, że ktoś, stojący od nich w odległości dziesięciu stóp, rzuca w nich ostrym toporem, — a będą mieli mniej więcej obraz walki, która mnie czekała. W każdej chwili należało być gotowym na otrzymanie straszliwej, śmiertelnej rany. Rzucanie toporem ma tę złą stronę, że broń przepada w razie rzutu niecelnego, lub na wypadek, jeżeli przeciwnik odskoczy; to też wybiera się ten sposób walki tylko wtedy, gdy się jest zupełnie pewnym powodzenia. Byłem zdecydowany zrezygnować z rzutów. Czekałem, co postanowi Peteh.
Nie wszedł do koła, lecz wskoczył w nie, okręcił się kilkakrotnie dookoła siebie, wywijając tomahawkiem, wreszcie ryczeć zaczął, bym wszedł w koło, bo pożera go chęć zobaczenia mej krwi. Wolnym krokiem minąłem linję, zakreśloną nożami. Ponieważ oświadczył, że uderzenie nie uda mi się po raz drugi, postanowiłem wymierzyć mu je znowu i dlatego wziąłem tomahawk do lewej ręki. Widząc to, Peteh czekał, aż ujmę topór w prawą dłoń. Gdym tego nie uczynił, rozśmiał się na całe gardło i zawołał:
— Ten biały śmierdziuch nie wie nawet, jak się obchodzić z tomahawkiem! Nie będzie miał, niestety, czasu nauczyć się tej sztuki, bo zmiejsca powalę go na ziemię.
Widzowie przypuszczali zapewne, że zwyczajem indjańskim będziemy się przez dłuższy czas skradać do siebie i że przyjdzie im długo czekać na pierwszy cios;

405