Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/405

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wił się Jakonpi-Topa. Zakomunikował mi warunki, postawione przez Peteha.
Ponieważ było nas trzech, t. j. ja, Carpio i Rost, miały się odbyć trzy pojedynki. Jeżeli zostanę zabity, tamci dwaj mają walczyć dalej. Gdyby Peteh zginął, — co zresztą, zdaniem jego, było wykluczone — mieli go zastąpić dwaj Krwawi Indjanie. Pojedynki miały się składać z następujących etapów: walka na pięści pod drzewem, starcie oko w oko, przyczem każdy miał po jednym tomahawku, oraz walka dystansowa, w której każdy z walczących będzie miał po dwa tomahawki.
Plan Peteha był i sprytny i głupi.
Do walki pod drzewem należało poczynić następujące przygotowania: Na placu, przeznaczonym do walki, stał szereg mocnych drzew. Do jednego z tych drzew miano nas przywiązać twarzami do siebie w ten sposób, by rzemienie przechodziły pod ramionami i biodrami. Obydwaj walczący mieli być zupełnie rozbrojeni. Peteh wpadł na ten pomysł w przekonaniu, że dzięki wielkiej sile fizycznej będzie mnie mógł bez żadnej trudności zdławić chwytem za gardło lub udusić, przyparłszy do pnia drzewa. Ręce nasze miały być zupełnie wolne; mógł więc rozwinąć całą siłę w uścisku ramion, opasujących me ciało. Gdym tylko plan ten przejrzał, uświadomiłem sobie odrazu, że Peteh nic mi nie zrobi; przeciwnik mój nie wiedział, że jestem mistrzem w ciosach myśliwskich.
Tomahawki wybrał zapewne dlatego, że przypuszczał, iż tym rodzajem broni będzie nade mną górował. Nie wiedział, że nauczycielem mym we władaniu tomahawkiem był mistrz tej miary, co Winnetou, i że dzięki niemu znam najdrobniejsze tajniki tej walki.
Byłem zupełnie spokojny; pewne wątpliwości i za-

397