Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/397

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jesteś zupełnie pewny, że dasz sobie radę z tą czerwoną bestją?
— Tak.
Nie chcąc go przerazić, udawałem, że jestem bardziej pewny siebie, niż było istotnie. Podziałało to na niego uspokajająco. Zapytał:
— Czy będziemy mogli przyglądać się walce?
— Nietylko będziecie mogli, ale będziecie musieli. Prawo zwyczajowe każe, by wszyscy jeńcy byli obecni przy całej ceremonji, i denerwowali się o tego, który walczy.
— Ach, nie mam co do ciebie najmniejszych obaw! Zrób mi tę łaskę i weź mnie na sekundanta.
— Sekudanci w tym pojedynku nie istnieją.
— Wielka szkoda! Chętnie byłbym cię bronił przed ewentualnemi nikczemnościami. Wobec tego chcę ci przynajmniej dać dobrą radę.
— Mianowicie?
— Głowa do góry, tak, tylko do góry, a przedewszystkiem przytomność i równowaga umysłu. Jesteś chwilami taki roztargniony, taki bezmyślny! Pamiętasz, niedawno włożyłeś do kieszeni zamiast swoich ostróg moje. Podobne roztargnienie może wpłynąć na śmiertelny wynik pojedynku. A więc staraj się zachować zimną krew i spokój! Jeżeli to uczynisz, nie będę miał podstawy do lęku, gdyż wiem, że, poza tą jedną stroną, jesteś zręcznym i niegłupim chłopcem. Jaką bronią będziecie walczyć?
— Tego jeszcze ne wiem; w każdym razie Peteh wybierze tę broń, którą, zdaniem jego, lepiej włada ode mnie. Ale o tem potem. Przecież pojedynek nie rozpoczął się jeszcze.

389