Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/389

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O tem, co się stanie po naradzie, szkoda teraz rozprawiać. W każdym razie przyjaźń Old Shatterhanda i Winnetou tylko na dobre wyjść może Kikatsom. Wiem, żeś o tem przekonany; nie potrzebujesz mi wcale mówić.
Uff! Old Shatterhand jest zbyt pewny siebie.
— O nie! Jesteśmy przyjaciółmi wszystkich czerwonych, o ile nie są naszymi wrogami; byliście nam zawsze przyjaciółmi i sprzymierzeńcami, cieszącymi się naszemi specjalnemi względami.
— Czy Old Shatterhand mógłby to udowodnić?
— Owszem. Niektórzy z pośród Indjan są i byli zawsze waszymi śmiertelnemi wrogami. Jak ci się zdaje, kogo mam na myśli?
— Siouxów.
— Tak, Siouxów. Należycie do wielkiego narodu Dakotów, oni zaś stanowią również część tego plemienia. Jesteście więc krewniacy; mimo to Siouxowie zwalczają was stale z taką bezwzględnością, że musicie przeciw nim trzymać noże wpogotowiu. Cały świat wie jednak, kogo najwięcej boją się Siouxowie. Tobie również wiadomo, prawda?
— Owszem. Winnetou i Old Shatterhanda.
— Racja! Nie potrzebuję chyba powtarzać, że ci dwaj ludzie wyrządzili Siouxom, zwłaszcza zaś szczepowi Ogallalah, więcej szkody, niż wszyscy wojownicy twego ludu. Czy nie jesteśmy więc waszymi najlepszymi sprzymierzeńcami?
Uff!
— Ileż to razy Siouxowie gotowali na was wyprawy! Zawsze jednak zjawialiśmy się i zwracaliśmy ich uwagę na nasze ślady. Czy to nieprawda?

381