Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jeżeli pomówisz z wojownikami, zgodzą się na twoją propozycję.
Uff! Dusza moja jest bardzo zatroskana, jeżeli ci się bowiem coś stanie, Winnetou zażąda, bym mu dał zadośćuczynienie.
— Masz wprawdzie rację, ale nie potrzebujesz się obawiać, gdyż jestem przekonany, że ze strony Krwawych Indjan nic mnie złego nie spotka.
— Zwołam zaraz najstarszych wojowników, by opowiedzieć, com usłyszał od wodza Apaczów.
— Uczyń to. Niechaj jednak nie dadzą jutro poznać Krwawym Indjanom, że coś wiedzą.
— Nakażę im to surowo. Chodź!
Opuściliśmy miejsce, w którem się odbyła ważna rozmowa. Wódz udał się do swego mieszkania, ja zaś do swego; gdym wszedł do szałasu, Rost i Carpio zaczęli pytać, gdziem był tak długo. Dowiedziawszy się, żem rozmawiał z Winnetou, zdziwili się bardzo i ucieszyli. Oczywiście, opowiedziałem im, co nam Apacz zakomunikował. Gdym skończył, Carpio rzekł:
— Mam zawsze rację, ale to zawsze!
— Jakto? I teraz? — zapytałem.
— Przecież to takie proste! Mordercami są Krwawi Indjanie, a tymczasem przypuszczano, że wszystkiemu winni są Szoszoni.
— No?
— Powiadasz: no! Właściwie niema o co pytać. Poprostu kilku roztargnionych ananasów popełniło w swej bezmyślności ogromną pomyłkę.
— Ach tak! Ale, mój drogi Carpio, roztargnieni byli tym razem Indjanie, dzieci natury! A mówiłeś, że one nigdy nie bywają roztargnione.

376