Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóż będzie robić sławny wódz Apaczów, Winnetou, do chwili powrotu mych gońców?
— Nie powinienem o tem mówić; ale odpowiem na pytanie, gdyż chcę, byś się przekonał, że jestem szczery. Jadę do Szoszonów. Jeżeli przekonawszy się o ich niewinności, zaproponujesz odszkodowanie za czterech zabitych, będę ich namawiać, by się na nie zgodzili. Jeżeli jednak tego nie uczynisz, napadną na was w sile przeszło tysiąca ludzi. W obydwóch wypadkach Krwawi Indjanie poniosą zasłużoną karę, Winnetou, wódz Apaczów, powiedział wszystko. Howgh!
Wypowiedziawszy ostatnie słowo, znikł. Kikatsa stał przez długi czas jak wryty, nie mówiąc ani słowa, i patrzył w ciemną noc. Słowa Apacza były dlań taką samą niespodzianką, jak jego nagle zjawienie się. Mój Winnetou był istotnie wspaniałym, niezrównanym człowiekiem!
Jakonpi-Topa odwrócił wreszcie głowę i zapytał:
— Cóż na to Old Shatterhand?
— O tem, co mówi Winnetou, nie można wątpić.
Uff! A więc mordercy są tuż obok mego obozu!
— Tak.
— I nie wolno mi ich ukarać prędzej, nim powrócą gońcy!
— Zrób więc wszystko, by nie nabrali podejrzenia i nie uciekli.
— Czy mam ich traktować po przyjacielsku?
— Po przyjacielsku nie, lecz poważnie, jak się to sprzymierzeńcom należy.
— A gdy Peteh zażąda twej śmierci?
— Powołasz się na zgromadzenie.
— Zechce przyśpieszyć jego termin.

375