Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No tak. Widocznie jednak otarli się już o kulturę. Tylko kultura bywa przyczyną pomyłek i zamieszania. Jesteś najkulturalniejszym z pośród moich znajomch, no i zamieniłeś wtedy mój paszport! Trzymałeś go w bucie. Jeszcze dziś śmiać mi się chce na samo wspomnienie. Pamiętasz tę historję?
— Tak, niestety.
— Więc może wcale nie dojdzie do wojny między Wężami a Gawronami? — zapytał Dr. Rost.
— To bardzo możliwe.
— Chwała Bogu! Choć zabrałem ze sobą apteczkę, wolę nie być świadkiem rozlewu krwi. Głos wewnętrzny mów mi, że ani apteczka, ani opatrunki nie będą potrzebne.
— Tego nie można wiedzieć! Gdybym słuchał swego głosu wewnętrznego, powiedziałby mi on, że sposobność do okazania pańskich lekarskich zdolności może się nadarzyć nawet bardzo prędko.
— Względem kogo?
— Peteha, mnie, a może i względem nas obydwóch.
— Jakto?
— Jeden z nas może zostać ranny albo nawet zabity.
— E! Dlaczego?
— Wskutek pojedynku.
— Pojedynku? Prawdziwego pojedynku?
— Tak.
— Czy być może? Czyż pojedynki są tu znane?
— I to nawet bardzo dobrze.
— Przypuszcza pan, że trzeba się będzie, pojedynkować?
— Nie jest to pewne, ale możliwe.
— Sądzi pan, że Peteh pana wyzwie?

377