Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/379

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziś pod swoją opieką, pozostaje więc teraz pod moją. Oto Winnetou, sławny wódz Apaczów.
Uff, uff! Winnetou!...
— Mów cicho, zupełnie cicho, inaczej zginiesz! Posłuchajmy, co nam Winnetou ma do powiedzenia, potem wrócimy do obozu. Powtarzam, że niema żadnego powodu do lęku; oświadczam bowiem wodzowi Apaczów, że jestem z Jakonpi-Topy zadowolony.
Sytuacja istotnie niezwykła! Byłem jeńcem Kikatsy. O jakie pięćdziesiąt kroków od obozu napadł nań Winnetou i gdyby nie to, że dałem słowo, zmusiłby wodza do uwolnienia Carpia, Rosta i mnie.
— Brat mój, Old Shatterhand, miał rację: wodzowi Kikatsów nie spadnie włos z głowy — potwierdził Winnetou półgłosem. — Podsłuchiwałem wpobliżu obozu i wiem wszystko. Naprzód odpowie mi na kilka pytań Old Shatterdand, później Jakonpi-Topa. A więc brat mój Szarlih dał słowo, że nie opuści obozu bez pozwolenia?
— Tak jest odparłem.
— Skoro tak, dotrzyma słowa. Czy słowo rozciąga się również na blade twarze, Rosta i Carpia?
— Tak.
— Hatatitla jest przy tobie?
— Tak.
— Czy Peteh, wódz Krwawych Indjan, zrezygnował z twej śmierci?
— Nie.
Uff! Czy masz jakieś życzenie?
— Nie. Wiem przecież, że i tak spełnisz każde życzenie, gdybym go nawet nie wypowiedział.
— Słusznie! Pytam teraz wodza Kikatsów. Wodzo-

371