Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cha na innych to, czego sam dokonał. Czyś to zbadał?
— Nie było potrzeby. Sześciu moich wojowników wyruszyło po skóry, któreśmy zdobyli i pochowali w różnych miejscach. Naprzód znaleźliśmy ich zwłoki, potem zaś u Szoszonów skóry. Czy nie wystarcza dowód?
— Hm! Iluż było Szoszonów?
— Czterech. Zginęli na palu.
— Prócz nich nie było nikogo?
— Jeszcze jedna blada twarz.
— Zowie się Nana-po?
Uff! Old Shatterhand ją zna?
— Tak. Wiem jeszcze więcej.
— Cóż takiego?
— Skóry, znalezione u Szoszonów, należały albo do nich, albo do Nana-po który je od Szoszonów kupił. Nie są to te same skóry, które zabrano twoim sześciu wojownikom.
Uff! — zawołał.
— Rzecz więc możliwa, — ciągnąłem dalej — że wasi wojownicy nie zginęli ani z rąk Szoszonów, ani z ręki Nana-po.
— Old Shatterhand opowiada dziwne historje!
— Napisałeś list do squaw Nana-po?
Tak To ci również wiadomo?
— W liście żądasz za jego uwolnienie, by w przeciągu czterech miesięcy dostarczyli ci tylu strzelb, ile słońce ma dni?
— Tak jest. Któż to powiedział Old Shatterhandowi?
— Jego squaw. Czytałem twój list. Przybyłem, by pomówić z tobą o strzelbach.

362