Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/369

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czyć na naszą pobłażliwość. Gdzie przebywał Old Shatterhand w chwili, gdy się dowiedział o naszej wojnie z Szoszonami?
— Na południu, w kraju bladych twarzy.
— Pocóż tu przybył?
— By wspomóc Szoszonów przeciw wam.
Uff! — rzekł, zdziwiony raczej, niż wzburzony. — Old Shatterhand mówi to tak szczerze?
— Jestem dzielnym wojownikiem; ty również. Jesteśmy obydwaj zbyt dumni, by kłamać, lub słuchać kłamstw i wierzyć w nie!
Uff! Mowa Old Shatterhanda jest niezwykle śmiała, ale właśnie przeto mam dla niego szacunek. Czy wiadomo mu, dlaczegośmy wygrzebali tomahawki wojenne przeciw Szoszonom?
Nie chcąc kłamać, ominąłem bezpośrednią odpowiedź:
— Nie widziałem jeszcze Szoszonów. Może więc ty mi powiesz?
— Te psy zabiły sześciu moich wojowników.
Naprawdę
— Tak; przecież potwierdziłem to w twojej obecności stary wojownik Krwawych Indjan, który był świadkiem morderstwa.
— Oprócz niego świadków nie było?
— Prócz starca i kilku wojowników świadków nie było.
— Czy to człowiek, któremu można bezwzględnie ufać?
— Dlaczegóż miałbym o tem wątpić?
— Z różnych powodów. Nie wydaje mi się, by człowiek ten zasługiwał na bezwzględne zaufanie. Może spy-

361