Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bie i swemu imieniu, milczałem. Wódz przemówił nareszcie:
— Old Shatterhand przebywał razem z Winnetou?
— Tak — odparłem.
— Gdzie się z nim rozłączył?
— Tego nie potrzebuję mówić dzielnemu wodzowi Kikatsów, gdyż jestem przekonany, że wie o wszystkiem od Krwawych Indjan i ich jeńców.
Uff! Old Shatterhand ma rację. Gdzie przebywa teraz wódz Apaczów?
— Czyż mogę to powiedzieć, będąc twym jeńcem?
— Nie. Będzie się starał uwolnić ciebie?
Pshaw! Nie potrzebuję jego pomocy. Ale tobie może się przydać.
Uff! mnie?
— Tak, tobie.
— Old Shatterhand nie zwykł rzucać słów na wiatr; jestem gotów wysłuchać motywów twego postępowania.
— Są bardzo proste. Chcesz pokonać Szoszonów na czele sześciuset ludzi; na stu Krwawych Indjan liczyć już nie może. Tymczasem Szoszoni mogą zebrać dziesięć razy po stu wojowników.
— Czy zgromadzili ich taką ilość? Czy wiedzą, że na nich spadniemy, czy przeczuwają, gdzie teraz jesteśmy?
— Sądzisz, że się nie dowiadują przez wywiadowców?
— Wysyła się dopiero wtedy ludzi, gdy można przypuścić, że dojdzie do walki.
— Czy Szoszoni tego nie wiedzą? Sądzisz, że sześciuset wojowników może się niepostrzeżenie przekraść przez góry? Już przed miesiącem opowiadano w odle-

359