Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

którą trzeba naprawić. Indjanie biorą nas za kogoś innego.
— Za kogo?
— Tego nie wiem. Nie uczyniliśmy im nic złego; biorą nas za kogoś, kto im wyżądzał jakąś krzywdę. Gdyby mnie rozumieli powiedziałbym im to i wyjaśnił. Ale ty znasz ich mowę — wytłumacz im więc, że zaszła tu gruba pomyłka. Chcesz to uczynić?
— Spróbuję.
— Spróbujesz? Próba nie wystarczy! Przecież to wyraźna, niewątpliwa pomyłka. Zorjentują się w niej odrazu. Gdybym znał ich mowę tak, jak ty, w przeciągu kilku minut zmieniłbym ich z zaciekłych wrogów w najserdecznejszych przyjaciół.
— Może i mnie się to uda, drogi Carpio, tylko nie tak prędko, jak tobie. Widziałeś i słyszałeś, jak bardzo wódz jest podniecony. Teraz nie można z nim mówić.
— Dobrze, zaczekaj do jutra! Może będzie spokojniejszy i bardziej przystępny logicznemu rozumowaniu.
— Zobaczymy. Teraz chodzi o to, jak zniesiesz noc dzisiejszą?
— Mam wrażenie, że nienajgorzej. Rzemienie, któremi mnie związano, nie dolegają mi. Jestem bardzo zmęczony, przypuszczam więc, że będę spać mocno i słodko.
— Spróbuj to uczynić zaraz. Przysuń się do mnie; będziemy się wzajemnie ogrzewać.
— Dobrze, przysuń się! Nie chciałbym, byś marznął. Biedny, kochany Carpio! Poczciwiec proponuje mi to, co wyszło z mojej własnej inicjatywy! Po niedługim czasie zasnął. Czerwoni byli również zmęczeni. Peteh powyznaczał warty, poczem cała kompanja legła pokotem, zawinąwszy się w koce. Dwóch wartowników, któ-

340