Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mózgu, by znieść krótki okres niewoli i wydobyć się z niej. Bardzoś przybity, drogi Corpionie?
— Nie, wcale nie! — odparł kochany kolega wbrew memu oczekiwaniu. — Byłem pewien, że stracił zupełnie kontenans. — Zapytałem więc po raz drugi:
— Nie? Naprawdę?
— Ani mi się śni! Proszę cię bardzo, nie uważaj mnie za człowieka, pozbawionego energji i bezmyślnego. Straszliwe znęcanie się nad Cornerem poruszyło mnie, mimo że zasłużył na nie choćby ze względu na nas; ale to już przeszło, i nie lękam się niczego. Wyrobiłem sobie pewien pogląd na sprawę i to mnie uspokaja; jestem przekonany, że jako doświadczony westman i Old Shatterhand w jednej oscbie podzielasz mój pogląd. To takie proste. Dzieckoby na tę samą myśl wpadło!
— O cóż chodzi?
— Pytasz jeszcze?
— Oczywiście! Pytam, bo chcę wiedzieć, czy to ta sama myśl, która i mnie przyszła do głowy.
— Racja! Otóż, zdaniem mojem, te dzikusy popełniły wielką pomyłkę.
— Ach!
— Tak. Większość wykształconych białych nie wie, co czyni rzecz więc jasna, że niewykształceni Indjanie są bardziej roztargnieni. Nie dziw, że właśnie ma padliśmy ofiarę tego roztargnienia. Wiesz przecież, że przeznaczony jestem na znoszenie skutków roztargnienia innych. Cóż ty na to? Mam rację?
— Hm! Może! Nazwijmy to roztargnieniem. I cóż dalej?
— W takim razie zachodzi tu poprostu pomyłka,

339