Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tów. Ktoby to dziś rano przypuszczał, że wieczorem będziemy kandydatami na pal!
— Tylko panu wydaje się to takie niezwykłe. Tu na Zaczodzie, człowiek nigdy nie wie rano, co się stanie wieczorem. Niech pan tylko nie traci odwagi. Cała rzecz skończy się lepiej, niż pan przypuszcza,
— Pociesza nas pan, byśmy nie mieli wyrzutów sumienia, że z naszej winy stało się nieszczęście...
— Zarzuty nie zmenią stanu faktycznego — są więc zbyteczne. Powalono pana i związano w tej samej chwili, gdym otrzymał uderzenie kolbą?
— Tak, Niestety, mój głos wewnętrzny za późno powiedział mi, żem popełnił głupstwo. Czy ratunek był możliwy, gdybyśmy natychmast po powrocie zakomunikowali panu, kto się tu ukrył?
— Oczywiście, ale nie mówmy już o tem. Przywiążą nas do koni, więc najbliższe dni będą nieco niemiłe. Zawiadomię pana, gdy będą podstawy do obaw. Jestem jednak przekonany, że wkrótce nadejdzie ratunek.
— Ratunek? Pan w to wierzy?
— Tak. Wierzę święcie. Jeżeli sam nas nie wyzwolę, pomogą nam Upsarokowie, do których wygłoszę zapewne płomienną mowę. Poza tem możemy się zdać na Winnetou, który nie spocznie, zanim nie odzyskamy wolności.
— Może sprowadzi na pomoc Szoszonów?
— Chwilowo nie. Nie odszedł daleko. Ukrył się, by iść naszemi śladami uważać, co się z nami dzieje. Potem uczyni, co uzna za słuszne.
— Ciekaw jestem, co postanowi!
— Tak, czy inaczej, trzeba natężyć wszystkie siły

338