Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie odpowiedziałem i teraz. Zawołał więc gniewnie:
— Czy Old Shatterhand stracił z przerażenia mowę? s
— Nie — odparłem.
— A może pod wpływem strachu nie ma odwagi, mówić ze mną?
— Nie boję się niczego — odparłem z uśmiechem.
— Staniesz się tak samo, jak Winnetou, łupem krabów.
— Niech im moje ciało wyjdzie na zdrowie!
— Dlaczego?
— Będą się mogły przekonać, jak smakuje dzielny wojownik. Nie wiem, czy dotknęłyby tchórza, który napada na przeciwnika ztyłu, lękając się jego wzroku.
— Uff Nie waż się nas obrażać, parszywy psie!
Pshaw! Siedzi tu około stu ludzi. Nie mogę ich nazwać wojownikami, nie mieli bowiem odwagi walczyć z Old Shatterhandem oko w oko, jak przystoi wojownikom o sercu, pełnem odwagi, i o silnych dłoniach. Tylko tchórzliwy kujot podkrada się ztyłu do ofiary; grizzly gór i bawoły preryj nie oglądają się ani na prawo, ani na lewo, a walą wprost na wroga.
— Wyście się również podkradli!
— Ztyłu? Nie znasz chyba różnicy między podkradaniem się a napadem!
— A ty nie wiesz zapewne, z kim mówisz!
Pshaw! — odparłem pogardliwie.
— Psie, kimże jestem?
Milczałem.
— Powiedz, kim jestem!

329