Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kackiej. Musiałem od rana do wieczora przepisywać akta i, gdybym nie miał dobrej głowy, oszalałbym przy tej pracy. Na nieszczęście, szef biura, człowiek naogół niedbały, pozamieniał raz liczby i napisy dwóch ważnych dokumentów. Zwalił winę na mnie — dostałem dymisję. Zostałem pisarzem na dworcu, — naczelnik stacji był przyjacielem ojca — potem pracowałem u pewnego kupca, u budowniczego, w księgarni, w fabryce czekolady krótko mówiąc, wyrzucano mnie kolejno z posad tak długo, aż sam nie mogłem usiedzieć pięciu minut na jednej posadzie. Ojciec wyrzekł się mnie. Brałem się do wszystkiego, do czego się człowiek bierze, gdy nic nie umie. Wreszcie zostałem kolporterem. W tym charakterze upłynęło mi szereg lat. Niemiły to zawód i ciężki; trzeba się ustawicznie szamotać z abonentami, obdarzonymi słabą pamięcią, prowadzić ewidencje, kartoteki!...
— A bogaty krewny w Ameryce? — zapytałem. — Nie zwracałeś się doń?
— Owszem. Lata całe nie odpowiadał na moje listy. Dopiero gdy ojciec zwrócił się z prośbą o pieniądze, przysłał mu dwieście dolarów, mnie zaś szyfkartę i bilet do Pittsburga, gdzie wtedy mieszkał. Przybywszy do Ameryki, zostałem u niego pisarzem; pensji mi nie płacił, zato utrzymywał mnie. Pobieżna znajomość angielskiego przydała mi się nieco. To człowiek bogaty, bardzo bogaty, ale miljonów nie posiada, — o tem się przekonałem. W każdym razie posada nie była eldoradem.
— Jakież interesy prowadził, czy prowadzi?
— Nigdy tego nie rozumiałem. W każdym razie, muszą to być interesy pieniężne. Były miesiące, w których nie miałem nic do roboty, ale bywały i takie czasy, w których zawalony byłem pisaniną o niezrozumiałej

306