Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dla mnie treści i przeznaczeniu. Przenieśliśmy się z Pittsburga do St. Louis, gdzie mieszkaliśmy przeszło rok. Niedawno zgłosił się do nas Sheppard, potem zaś Corner. Po tajemniczych z nimi pertraktacjach stryj, który właściwie nie jest moim stryjem a dalekim krewnym, oświadczył, że ruszamy na Daleki Zachód po ogromną ilość złota.
— Odrazu się na to zgodziłeś?
— Dlaczegóżby nie? Nie znoszę wprawdzie Cornera ani Shepparda, lecz potrzebuję pieniędzy; zgodziłem się, ponieważ przyrzeczono mi, że część, która na mnie wypadnie, przedstawiać będzie poważną sumę, która dla mnie jest majątkiem. Teraz, oczywiście, nie mam wielkiego zaufania do całej imprezy. Po drodze traktowano mnie jak psa; mam dosyć tego potwornego życia, dosyć! Jakże często marzyłem, by spaść z konia i zabić się! Myślałem również, że warto sobie w łeb strzelić; byłbym to uczynił, gdyby nie świadomość, że samobójstwo jest ogromnym grzechem. Tak, straciłem wiele, nieskończenie wiele, ale nie straciłem wiary w Boga! Zapomniałem wiele, ale pamiętam do dziś twój hymn ku czci Bożego Narodzenia! Gdy mnie trapiły myśli o samobójstwie, powtarzałem sobie nieraz słowa twego hymnu, gdyby autorem był kto inny, a nie ty, może treść nie trapiłaby mnie do tego stopnia; ale przyrzekłem od dzieciństwa przywiązywać specjalną wagę do twego zdania; powtarzając tekst hymnu, miałem zawsze wrażenie, ża cię widzę przed sobą, że słyszę twój kochany głos. Gdy wracam myślą do czasów młodości, wydaje mi się, że patrzę na deszczowy, ponury dzień. Niema w nim nic, coby mnie cieszyło, nic! O jednej tylko postaci myślę zawsze z radością, jednej

307