Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zachód. Jedno i drugie było niemożliwe. Tak, rację miał Winnetou, mówiąc górnolotnie o „litościwej ziemi, która go przyjmie i powita”, co, przełożone na język prostszy, miało znaczyć, że pochowamy go tu wśród skał... Wezwanie wodza, bym był względny dla biednego Carpia, było zbyteczne; współczułem z nim tak serdecznie, tak mocno bolałem nad jego losem, że o jakiemś ostrzejszem słowie nie mogło być wcale mowy.
Powiedziałem mu, oczywiście, kim jest Rost, i dlaczego z nami wyruszył. Ani osoba, ani zamiary nowego znajomego nie potrafiły go wyrwać z apatji. Jechał obok Rosta obojętnie, nie mówiąc ani słowa. Do Winnetou nie miał odwagi przemówić, tylko mnie udawało się od czasu do czasu wydusić z niego kilka słów. W pewnej chwili zapytałem o kilku znajomych z czasów młodości. Odparł obojętnie:
— Już oddawna nie interesuję się nimi. Gdyś mnie opuścił, nikt się o mnie nie troszczył, a ja nikogo nie chciałem prosić o łaskę obcowania ze mną. Wiesz przecież, że nie znoszę, gdy inni popełniają w roztargnieniu głupstwa, a potem zwalają winę na mnie i szydzą.
— Nie wiesz przypadkiem, jak się powodzi staremu kantorowi, który mi dawał lekcje kontrapunktu?
— Nie wiem; mam jednak wrażenie, że żyje.
— A Krieger? Ten, dzięki któremu kantor wydrukował mój hymn, pełen błędów.
— Mogę ci dać dokładne informacje, gdyż rozmawiałem z nim kiedyś. Wyobraź sobie, został klownem i ożenił się z córką muzykanta cyrkowego.
— Hm! Może chcesz powiedzieć, że został muzykantem cyrkowym i ożenił się z córką klowna?

304