Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dałem je stryjowi na przechowanie. Przyjął je chętnie, zgubił bowiem własne.
— Drogi Carpio, czy nie działo się przypadkiem odwrotnie?
— Odwrotnie? To nieuzasadniona insynuacja! Znasz mnie przecież z czasów młodości lepiej, niż ktokolwiek; powinieneś więc wiedzieć, że daleki jestem od tego rodzaju słabostek. Szczycę się, że przez całe życie nie popełniłem nic, coby wskazywało na roztargnienie. Każdy czyn obmyślam, każdy idzie po linji konkretnej i niezłomnej logiki. Jestem nawet zbyt logiczny, i to może stało się przyczyną, żem dotychczas nie zrobił karjery. Niestety, los każe mi ustawicznie cierpieć z powodu bezmyślności bliźnich. Gdziekolwiek się zjawię, wypływa ktoś, wywołujący zamęt. Nawet ty nie jesteś wyjątkiem, choć cenię i kocham cię bardziej, niż kogokolwiek.
— Nawet ja? — zapytałem ze zdumieniem.
— Tak. Nie powinieneś się dziwić. Ja również wcale się nie dziwię, że nie podzielasz mego zdania. Wszyscy ludzie, żyjący nieporządnie, a więc ty także, uważają się przecież za wzór porządku i systematyczności!
— Chętnie przyznam ci rację, o ile mi przedstawisz dowody. Czy możesz mi przypomnieć choć jeden wypadek, dowodzący mego roztrzepania czy roztargnienia.
— Popełniłeś wielką pomyłkę, opartą na qui pro quo; dzięki niej naraziłeś na szwank mój honor. Milczałem jednak jak grób; wziąłem nadto wszystko na siebie, by cię nie martwić.
— O cóż chodzi, powiedz proszę!
— Pamiętasz nasz nocleg u Frania w Falkenau?

296