Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Owszem, pamiętam.
— Wypaliliśmy kilka bardzo mocnych cygar; nie mogłeś nic jeść. Nietylko cygara były przyczyną głodówki — byłeś również nieco zawiany. Mniejsza zresztą o to, fakt faktem, że nic jeść nie mogłeś. Dopiero w nocy chwycił cię głód tak straszliwy, żeś spałaszował olbrzymią kiełbasę i dla niepoznaki wypchałeś potem skórę kiełbasy pierzem. Pamiętasz?
— Hm, tak, pamiętam.
— To jeszcze nie koniec! Połknąłeś ponadto potężną porcję placka; nie przypominam sobie tylko, czy to był sernik, czy też ciasto z jabłkiem. Następnego rana byłeś, oczywiście, tak chory na żołądek, żeś ledwo siedział w saniach. Widzę dokładnie twą smętną twarz, jakby to było wczoraj. Oczywiście, zauważono brak placka i kiełbasy; ponieważ byłeś ciężko chory, nikomu nie przyszło na myśl, żeś połknął jedno i drugie. Podejrzenie padło na mnie; poddałem się losowi w pokorze ducha. Przekonałem cię teraz, kochana Safono?
Biedny Carpio! A więc do takiego doszedł stanu! Udając człowieka, który się poczuwa do winy, utkwiłem wzrok w ziemi i odparłem:
— Tak, niestety, nie mogłem opanować szalonego głodu. Dziś jeszcze jestem ci niesłychanie wdzięczny za poświęcenie.
— Nie warto mówić o wdzięczności; uczyniłem to z ochotą. Chciałem ci tylko dać bezsporny dowód, że jestem wprost przeznaczony do wypijania piwa, które inni nawarzą. Przyzwyczaiłem się do tego, jak do rzeczy, która się sama przez się rozumie. — Ale, czego chce ten gentleman? Dlaczego przeszukuje moje torby?

297