Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

noskórych? Przecież byłeś zawsze kochanym, poczciwym i pełnym współczucia człowiekiem!
— Dla twego spokoju zapewniam cię, że się wcale w tej krwi nie kąpię; znany jestem nawet jako przyjaciel Indjan. Poza tem muszę zaznaczyć, że jestem tylko w części westmanem, gdyż składam się z kilku różnych istnień.
— Stałeś się dla mnie wielką, nieodgadnioną zagadką! Tkwisz w jakiejś mgławicy tajemnic.
— Może jest odwrotnie: tajemnice tkwią we mnie, albo raczej w mych kieszeniach. W prawej kieszeni myśliwskiej bluzy mam naprzykład coś tajemniczego, co ciebie dotyczy.
— Mnie? Coś tajemniczego? Zaciekawiasz mnie! Możesz powiedzieć, o co chodzi?
— Owszem. Znasz to?
Wręczyłem mu znalezione wczoraj na mchu ostrogi; obejrzawszy je, zapytał:
— W jaki sposób doszedłeś do tych ostróg? Znam je.
— Znalazłem w lesie, niedaleko waszego obozowiska.
— Niedaleko obozowiska? A więc jednak miałem rację!
— Co do czego?
— Mam na myśli pewną teorję, w którą stryj nie chciał wierzyć. To jego ostrogi.
— Nie twoje?
— Nie!
— Na pewno?
— Na pewno! Odróżniłbym chyba ostrogi stryja od własnych. Swoje zdjąłem, ponieważ łaskotały ustawicznie konia, bardzo czułego na każde dotknięcie.

295