Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Włożyłem strzelbę na ramię, do rąk wziąłem rewolwery. Nastała krótka, głęboka cisza. Przerwał ją piskliwy dyszkant prayermana:
— Ależ to nieporównany mr. Mayer, autor pięknych wierszy ku czci Bożego Narodzenia. Cóż to za strój! Możnaby pomyśleć...
— Zsiadać z koni! — przerwałem.
Corner spełnił już przedtem rój rozkaz. Eggli zsiadł również z konia. Tylko Sehppard nie chciał wykonać rozkazu. Spiąwszy więc wierzchowca, zbliżyłem się doń w dwóch zwinnych susach; walnąłem go pięścią w łeb tak mocno, że nogi wyleciały mu ze strzemion. Rewolwer przełożyłem, oczywiśice, z prawej ręki do lewej. Koń Shepparda stanął dęba i zrzucił półprzytomnego jeźdźca na murawę.
Stanąłem teraz na wierzchowcu przed Carpiem. Patrzył na mnie szeroko otwartemi oczami; miałem przez chwilę wrażenie, że wyskoczą z orbit.
— Wiec ty jesteś, jesteś!... Jesteście... Old Shatterhand! — wyjąkał wreszcie przepodłą angielszczyzną.
— Tak, jam jest Old Shaterhand, — odparłem, nie chcąc w tej chwili tracić czasu na powitanie. — Wy trzej siądźcie na trawie i połóżcie broń poza siebie. No, nie opierać się, bo was roztratuję kopytami!
Eggly usiadł, kładąc za sobą nóż i rewolwer. Corner uczynił to samo, zgrzytając zębami. Po chwili przywlókł się Sheppard.
— Chciałbym wiedzieć, co ta komedja ma oznaczać? — siadając również, zapytał ze zdeterminowaną zuchwałością, która jest ostatecznym środkiem obrony.
— Zaraz się o tem dowiecie — odparłem, zeskakując z siodła. — Chcę wam zadać kilka pytań. Wy trzej skradlicie w Weston nuggety Wattera?

286